sobota, 1 sierpnia 2015

Hasztag fatkini

KLIK - wchodzimy i oglądamy kobiety, które twierdzą, że grube jest piękne. Niektóre rzeczywiście wyglądają całkiem nieźle, ale to raczej wyjątki potwierdzające regułę.

Słuchajcie uważnie: zacznijmy od tego, że nie jestem hejterem, o co ktoś mnie ostatnio oskarżył. Rozumiem doskonale, że pisząc o grubych ludziach stąpam po cienkim lodzie, ale jestem przerażona tym, co ostatnio dzieje się w mediach i na portalach społecznościowych.

A co mianowicie się dzieje? Zaczęto promować bycie grubym! Grube jest piękne! Mamy takie same prawa, co chude! - krzyczą posiadaczki wielu nadmiarowych kilogramów. Ależ, kochane panie, nikt wam nie zabiera praw człowieka. Rozumiemy uwarunkowania genetyczne, choroby i wszystko inne, co doprowadziło was do stanu, w jakim jesteście. Oczywiście, że jesteśmy wolnymi ludźmi i nie każdy z nas musi wyglądać jak z okładki. Oczywiście wiemy też, że nawet panie, które są na okładkach nie wyglądają w prawdziwym świecie jak te z okładki. Tylko po co mówić, ze grube jest dobre? Nie lepiej jest być po prostu zdrowym? Nie narażać się na wiele chorób, nie obciążać organizmu? Nie wspominając już o tym, że fotki wspomnianych wyżej grubych kobiet również są retuszowane...

Przecież mi nie chodzi o kobiety, które po prostu mają ładne, kobiece kształty. Różnorodność jest piękna! Jednak w zdrowych granicach. Kiedy widzę kobietę z otyłością stopnia II, która zakłada na swoje wielgachne dupsko gacie wielkości spadochronu (lub legginsy!) a następnie wrzuca swoje piękne i wspaniałe kobiece kształty do Internetu, a my, zwykli śmiertelnicy musimy na to patrzeć, to to woła po prostu o pomstę do nieba!

I teraz wszyscy chwalmy, jakie to kobiety są wyzwolone! Co to jest za wyzwolenie? Dla mnie to głupota! Dla mnie to promowanie niezdrowych nawyków i obżarstwa! Dlaczego anorektyczki są w mediach szykanowane, bo dają zły przykład nastolatkom, a grube kobiety są chwalone? Przecież i to i to jest chore!

piątek, 31 lipca 2015

Stęskniona.

Tęskniliście kiedyś za kimś tak bardzo, że nic Was nie cieszyło? Książki, muzyka, dbanie o siebie... Po prostu nie miało dla Was większego sensu? 
Teraz właśnie jestem w takiej czarnej dziurze. Skarb wyjechał, do pracy, a ja w domu, z rodziną. Nie widziałam go od czterech dni ... oiledobrzeliczę ... i na razie nie wiem jeszcze, co ze sobą zrobić. 
Zrób paznokcie. 
Narysuj coś. 
Ogól nogi.
Przecież to wszystko powyższe wydaje ci się zawsze takie cudowne, wspaniałe, niedoścignione, kiedy siedzisz w lutym nad psychologią poznawczą, zachwycasz się jakąś kolejną naukową teorią, ale wcale nie masz dla siebie czasu. I wtedy zrobiłabyś wszystko, żeby móc ogolić te cholerne nogi, pocierpieć trochę z depilatorem w ręce, przecież tak uwielbiasz, jak boli. Szczerze mówiąc, to ten ból przy depilacji przypomina trochę robienie tatuażu, a ja tak chcę kolejny tatuaż, a z drugiej strony wiem, że powinnam oszczędzać miejsce na ciele, jestem dwudziestolatką, jeszcze parę lat życia mi zostało. Tylko po co golić nogi, czy cokolwiek, skoro jego nie ma i on nie zobaczy. Bez niego to nawet ta cholerna psychologia poznawcza wydaje się szarobura bez wyrazu, a mrożona kawa jest mdła i jakoś to życie mnie uwiera. 

Toteż jedyne, do czego jestem zdolna, to siedzenie, tęsknienie, wysyłanie mu rozbieranych zdjęć, dzwonienie i snucie planów. Już zaplanowałam. Wiele. Takie małe pierdoły, które chcę zrobić i chcę zrobić je dla nas. Nic poważnego, a może właśnie najważniejsze, co mogę teraz zrobić: pomysł na nasz pamiątkowy kącik w pokoju, plan romantycznej nocy po jego powrocie, skok na bungee w przyszłe wakacje... Takie piękne rzeczy, które trzymają mnie przy życiu. Są wakacje - mogę odrobinę (?) pofantazjować. Skarb wróci to i ja wrócę - do rzeczywistości.

Było już kiedyś?

P.S.: Potrzebuję romantycznej muzyki na wspólny wieczór - ktoś może mi doradzić?:)

P.S.2:Wczoraj blogowi stuknął miesiąc! Dziękuję Wam kochani za obecność tutaj! <3

środa, 29 lipca 2015

By mieć włosy jak Roszpunka

Klikamy, słuchamy i czytamy.

To chyba była jedyna dobra część tego posta. Dzisiaj opowiem Wam trochę o moich włosach i o tym, jak je pielęgnuję. Nie było tego w planach (!), ale nasz czytelnik, nasz pan i skoro chcecie czytać o włosach, to nie mogę nic innego na to poradzić, jak tylko wyjść na przeciw Waszym oczekiwaniom. Zaraz napisze się kolejna notka, już bardziej w moim stylu.


Zacznijmy od linków do blogów, z których korzystałam podczas poszukiwań idealnych dla mnie kosmetyków:
  1. http://wlosymuszabycdlugie.blogspot.com/
  2. http://cukrowa-ksiezniczkaa.blogspot.com/
  3. http://www.anwen.pl/
  4. http://www.blondhaircare.com/
...i inne, prawda jest taka, że wpisując w Google hasła takie jak: "włosomaniaczki", "włosy", "OMO", "olejowanie" itd., uzyskacie naprawdę mnóstwo wyników.

Jak wiecie, nie jestem ekspertem od spraw włosowych. Po prostu miesiąc temu wymyśliłam sobie, że zacznę dbać o włosy i to zrobiłam. Najpierw trzeba zacząć od ustalenia porowatości swoich włosów. Ja zawsze myślałam, że moje włosy są bardzo zniszczone, a okazało się, że są wysokoporowate, co oznacza, że mają dużą skłonność do tracenia wilgoci. z drugiej strony również bardzo szybko wysychają, ładnie się falują, nie mam problemu z ich modelowaniem... Ale kiedy nic z nimi nie zrobię, wyglądają jak strzecha. Jak ustalić porowatość swoich włosów? KLIK
Moje włosy sięgają już prawie do łokci, z czego jestem bardzo zadowolona, chciałabym, aby były dłuższe o około 10 cm i wtedy ścinałabym je już tylko po to, aby dojść do linii prostej. Niestety, moje końcówki szybko się psują, ponieważ, jak już kiedyś pisałam, mam kilka dredów, które wplątują się we włosy i przyspieszają niszczenie. W dodatku kiedyś farbowałam włosy na średni blond i końce do tej pory nie wróciły do stanu sprzed farbowania (i już nie wrócą).

Wszystko, czego w tej chwili używam do pielęgnacji włosów:

Codzienna pielęgnacja:
  1. Czesanie szczotką Tangle Treezer - u mnie również sprawdza się świetnie, nie wyrywa włosów, nie szarpie. Mam ją już od dawna - jeszcze sporo zanim zaczęłam interesować się jakąkolwiek pielęgnacją włosów.
  2. Zabezpieczanie końcówek olejkiem maracuja z Biosilk
  3. Picie siemienia lnianego (codziennie lub co dwa dni) - 2 łyżeczki siemienia na szklankę wody, gotujemy kilka minut na małym ogniu. Efekty po miesiącu kuracji (na zdjęciu już drugie opakowanie): mnóstwo nowych włosów, mniejsze wypadanie.
  4. Codziennie (przez trzy tygodnie, przerwa i znów) wieczorem wcieram w skórę głowy odżywkę Jantar. Efekty takie same jak po piciu siemienia. Chociaż właściwie to robię to jednocześnie, więc pewnie działanie się pokrywa.
  5. Wiązanie włosów w luźny koczek na noc - zapobiega ocieraniu końcówek o poduszkę.
  6. Brak prostownicy, lokówki i suszarki.
Poniedziałek:
  1. Olejowanie oliwką Babydream: łyżka oliwki + łyżka odżywki Nivea Long Repair na maksymalnie litr wody, mieszamy, moczymy włosy, odciskamy nadmiar wody, zwijamy w koczek, trzymamy na włosach minimum godzinę.
  2. Mycie szamponem Nivea Baby (a właściwie samą pianą: wlewamy odrobinę szamponu do słoiczka, dolewamy wody, wstrząsamy i wylewamy pianę na skórę głowy).
  3. Po zmyciu szamponu i oliwki nakładam odżywkę Isana do włosów kręconych, po kilku minutach spłukuję letnią wodą.
  4. Ostatnie płukanie: napar z pokrzywy rozpuszczony w litrze wody.
Piątek:
  1. Mycie włosów metodą OMO - pierwsze O to odżywka Nivea Long Repair, M to rozcieńczony szampon Nivea Long Repair, natomiast jako trzecie O używam maski Biovax do włosów słabych ze skłonnością do wypadania (minimum 30 minut), zamiennie z maską Isana intensywnie regenerującą. Co dwa tygodnie nie rozcieńczam szampony, tylko dodaję do niego cukier i robię peeling skóry głowy (4 łyżeczki cukru na 2 łyżeczki szamponu).
  2. Ostatnie płukanie: łyżka octu jabłkowego na litr chłodnej wody.
Jeżeli moje włosy potrzebują mycia pomiędzy tymi dniami, to myję je odżywką - zamiast szamponu używam odżywki Nivea Long Repair, którą nakładam na całe włosy i skórę głowy, a po jej spłukaniu na kilka minut nakładam odżywkę Isana do włosów kręconych.

To chyba wszystko. Jeżeli macie jakieś pytania lub uwagi odnoście mojej pielęgnacji, zapraszam do dyskusji w komentarzach.:)

sobota, 25 lipca 2015

Potrzeba osiągnięcia ideału

Witam serdecznie nowych Czytelników! To cudownie, że jesteście, dziękuję Wam za wszystkie komentarze.

Dzisiaj porozmawiamy o kobiecie w XXI wieku. Co prawda to taka rozmowa jednostronna ja mówię, Ty - słuchasz, ale oczywiście chętnie "wysłucham" Waszych opinii w komentarzach, a dla jeszcze bardziej zaangażowanych zostawiam maila: kotoanalityk@gmail.com. Zapraszam.
Czy nie uważasz, że kobieta w XXI wieku ma wiele dróg życiowych do wyboru - być może zbyt wiele? I że bardzo trudno jest je pogodzić, a zazwyczaj się nie da? Czy nie miałaś kiedyś wyrzutów sumienia, że zaniedbujesz najbliższych siedząc do późna w pracy, na uczelni, czy nad książkami?
Zastanówmy się najpierw, co kobieta może robić. 1. Może założyć rodzinę, siedzieć w domu i zajmować się dziećmi. 2. Może mieć męża/partnera i dzieci, i pracować/studiować. 3. Może wyłącznie pracować/studiować i mieć męża/partnera lub być singlem.
Rozważmy teraz pierwszą opcję. Zakładając, że masz na tyle pieniędzy, żeby nie pracować i utrzymać dzieci, w dodatku lubisz to i czujesz się boginią ogniska domowego - jest świetnie. To taka klasyczna rola kobiety w społeczeństwie, niewiele mogę o niej powiedzieć, bo nigdy się nad jej wyborem nie zastanawiałam. Wydaje się być bardzo trudna przez ograniczony kontakt z innymi ludźmi i ciągłe przebywanie w domu, nie twierdzę, ze wychowanie dzieci jest łatwe, ale jeżeli nie pracujesz i dom jest Twoim jedynym zajęciem, to chyba da się radę to zrobić dobrze. Zastanówmy się jednak, co się dzieje, jeżeli pieniędzy nie masz i musisz iść do pracy lub po prostu chcesz robić karierę, ale bez odkładania decyzji o macierzyństwie. Odrobinę się życie komplikuje, bo: 1. chcesz być dobrym pracownikiem/studentem, ale nie jest to jedyne Twoje zajęcie, 2. masz wyrzuty sumienia, bo nie poświęcasz dzieciom tyle czasu, ile powinnaś, 3. nie możesz być perfekcyjną panią domu praktycznie nie przebywając w domu. Więc odkładam sobie decyzję o macierzyństwie na potem i skupiam się na studiach. Co teraz? Mam chłopaka, wynajmujemy pokój, oboje studiujemy. Czy jest lżej? Oczywiście, że nie, bo chciałabym być zarówno dobrą dziewczyną, mieć zawsze sprzątnięte i ugotowane, a także być najlepsza na roku. Da się? Oczywiście, że nie. Dlatego trochę schodzę z tonu - mogę być w pierwszej 10tce na studiach, czasem mam porozrzucane rzeczy, a obiady gotujemy na zmianę albo coś zamawiamy. Nie wiem, jakby to wyglądało gdybym nie miała chłopaka, ale na pewno byłoby mi znacznie trudniej - Skarb jest prawdziwym skarbem: posprząta, ugotuje i jeszcze pocieszy, jednak nie lubię się nim wyręczać.
Nie wiem, czy też tak to odczuwacie, ale żadna z tych opcji nie jest łatwa, ani idealna. Mi bardzo zależy na studiach, dlatego nie biorę pod uwagę zostania matką w ciągu kolejnych pięciu lat. Ale czy kampanie typu "Zdążyłam cośtam, nie zdążyłam zostać matką" nie są niepokojące? Chyba to właśnie miały na celu - skłonić kobiety do zastanowienia się nad macierzyństwem. Dla mnie były raczej irytujące. Nie każda kobieta musi chcieć mieć dzieci, nie każda potrafi w pogodzić rolę kobiety pracującej z rolą matki i wcale się im nie dziwię. Nie twierdzę, że nie chcę mieć dzieci w ogóle, ale naciski z zewnątrz, również te na ślub, są odrobinę przytłaczające. Czemu mężczyzna nie występuje w spocie i nie mówi, że nie zdążył zostać ojcem? Byłoby fajnie, gdyby ludzie czasem przystanęli i zastanowili się, uświadomili sobie, że wiele młodych kobiet wcale nie musi obsesyjnie pragnąć wzięcia ślubu (tym bardziej kościelnego) i zostania matkami.
Co Wy o tym myślicie? Którą drogę wybierzecie/wybrałyście?

środa, 22 lipca 2015

Szpetni

Zacznę od dwóch spraw zupełnie niezwiązanych z tematem postu:
1. Minęliśmy 1000 wyświetleń, dziękuję Wam!
2. Z nogą już lepiej, dziękuję za trzymanie kciuków i okazaną troskę.
+ Zauważyłam, że posty związane z wysyłaniem listów i dbaniem o włosy wyjątkowo Was zainteresowały, więc postaram się przygotować coś w związku z tym.

Pozwólcie, że odświeżę odrobinę temat, który był ostatnio bardzo popularny na portalach społecznościowych i w mediach, a teraz odrobinę przycichł. Chodzi mi oczywiście o Karola Sekułę, który zrobił sobie skaryfikację i tym samym wywołał burzę w Internecie. Nie do końca o nim chcę pisać, to jego decyzja. Pewnie kogośtam zainteresowałoby, co ja sądzę o tym czynie... Ani go popieram, ani nie popieram, w sumie to wygląda całkiem dobrze, ale jeżeli coś takiego ze swoją twarzą robi człowiek niezwiązany ze środowiskiem artystycznym, to wynika z tego jakaś marna komedia.
W związku ze sprawą Karola, na stronach, które mówią nam, co jest trendy, a co nie, pojawiło się wiele artykułów, w których mogliśmy podziwiać niezliczone zdjęcia osób, które również się "oszpeciły". Mogliśmy zobaczyć osoby, które również mają skaryfikacje na różnych częściach ciała, ale również takich, które mają tatuaże (zarówno wypalane, jak i zwyczajne), tunele w uszach, piercing, czy nawet dredy.
I tutaj ręce mi opadły. Coś, co wielu ludzi uważa za atrakcyjne, jakiś dziennikarzyna od siedmiu boleści śmie nazwać szpetnym. Część moich włosów to dredy, bardzo podoba mi się piercing, a także tatuaże, z resztą posiadam to i to. I noszę to wszystko z dumą, bo pozwala mi to wyrazić moją osobowość, a nawet, jeżeli uważacie, że nijak ma się to do ludzkiej osobowości, to ja się dzięki temu czuję wolna i bardziej atrakcyjna. Nigdy, a przynajmniej nie przypominam sobie, nie spotkałam się ze zdaniem, że któraś z moich ozdób jest brzydka i jeżeli chodzi o całokształt mojego wyglądu działa na minus. Wręcz przeciwnie! Zdecydowana większość osób, które spotykam mówi, że to wszystko jest ładne, są tylko zaciekawieni, jak się te rzeczy robi i czy któreś z nich bolą... Mamy XXI wiek i większość z tych delikatniejszych modyfikacji ciała stała się dla wielu z nas chlebem powszednim. Nie dajmy sobie wmówić, że to szpetne, tylko dlatego, że ktoś w mediach tak powiedział...

niedziela, 19 lipca 2015

Korespondencja

Moja przygoda z tradycyjnymi listami rozpoczęła się w szkole podstawowej. Miałam wtedy kilka koleżanek, z którymi korespondowałam przez dłuższy czas. Były to listy bardzo proste, krótkie, bez wielkich zdobień i kaligrafii, w końcu dopiero co nauczyłyśmy się pisać! Dwustronicowy list był nie lada wyzwaniem! Chociaż już wtedy lubiłam używać papeterii i wrzucać do kopert drobne prezenty. Z tego, co pamiętam, najczęściej były to popularne wówczas karteczki, ale również rysunki, kartki pocztowe z naszych miast i drobne słodycze. Po jakimś czasie kontakt nam się urwał i listy poszły w zapomnienie.


Co jakiś czas przechodziła mi przez głowę myśl, że miło byłoby od czasu do czasu znaleźć w skrzynce list zaadresowany do mnie. Nie miałam najmniejszego pomysłu, gdzie mogłabym znaleźć osoby, który byłyby chętne na klasyczną korespondencję ze mną.
Całe szczęście niebawem przyszła era Facebooka i problem rozwiązał się sam - aktualnie istnieje wiele grup zrzeszających entuzjastów pisania listów. Ja dołączyłam do jednej z nich jeszcze przed maturą (dla osób, których jeszcze tu nie były - ponad rok temu) i wymieniałam listy z mnóstwem ludzi, myślę, że ich ilość wynosiła około 10. Wkładałam w to wiele serca, a także i sporo pieniędzy. Nie czarujmy się - pocztówki, papeterie, kolorowe koperty, papier do robienia własnoręcznie kopert, naklejki, wszelkie upominki i nawet znaczki... Wszystko to nie jest tanie. Jednak listy dawały mi sporo radości, czasem w mojej skrzynce znajdowałam kilka listów jednocześnie.
Później odkryłam Postcrossing, czyli wymianę pocztówek z losowymi ludźmi z całego świata. Okazało się to jeszcze droższym hobby, ponieważ zwykły znaczek za granicę kosztuje 5 zł, więc mogłam pozwolić sobie na maksymalnie kilka pocztówek miesięcznie. Jednak udało mi się zebrać kilkanaście pocztówek z różnych państw.
Moim kolejnym odkryciem w kwestii dostawania przesyłek były darmowe próbki i testowanie, głównie kosmetyków. Czasem można dostać całkiem fajne rzeczy całkowicie za darmo. Zdarza mi się również wygrać coś w jakimś konkursie.


Niestety, ale wszystko to wymaga mnóstwo czasu! Musiałam zakończyć korespondencję razem z rozpoczęciem studiów. Całe szczęście wyszukiwanie darmowych próbek i wysyłanie pocztówek nie jest tak pracochłonne i mogłam ciągle to kontynuować.
Jednak w tygodniu, który właśnie się kończy, napisałam dwa listy. Jeden z nich to list urodzinowy, w którym znalazły się kartka z życzeniami, krótka wiadomość i drobny upominek, natomiast drugi, nad którym spędziłam dziś większą część dnia, to 10-stronicowy list z rysunkami i krótkim streszczeniem praktycznie całego semestru letniego. Dorzuciłam do niego również dwie pocztówki, całość zapakowałam w niebieską kopertę, na której nakleiłam naklejki i napisałam cytat, który lubię.
Nie wracam do korespondencji z większą ilością osób, ponieważ wiem, że od października znów przestanie być ona systematyczna. A szkoda, bo to całkiem przyjemne hobby.

_______________________________________

Wasza wspaniała Kotoanalityczka jest niezdarą i popsuła sobie nogę. Jako że pomimo stosowania maści i niemalże nie schodzenia z łóżka jest coraz gorzej,  musi wybrać się do ortopedy. Trzymajcie kciuki.

piątek, 17 lipca 2015

Fryzura "na po seksie".

Dzisiaj post bardziej w stronę urodowych, bez większych przemyśleń, do których się pewnie przyzwyczailiście (czasem trzeba odetchnąć!), jednak posty takie nie będą pojawiać się zbyt często, po prostu dziś mamy ważną datę. Mija dokładnie miesiąc, od kiedy świadomie dbam o moją czuprynkę. Dokładnie wtedy, 17 czerwca 2015 spojrzałam w lustrze i pomyślałam Koniec, nie możesz zawsze wyglądać jak mop! Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Moje włosy są wymagające. Aktualnie długości do łokcia (po naciągnięciu, bo przecież się lokują i wyglądają na krótsze), z rozdwajającymi końcówkami (bo przecież były farbowane i teraz mam ombre, chociaż już prawie nie widać), napuszone i pofalowane. Bajka, nie? Chociaż wiele osób twierdzi, ze mam ładne włosy i chciałoby mieć puszyste fale. Spoko, jak tylko uda się je rozczesać, to już z górki...
Siadłam i poświęciłam 2 godzinki na przeszukanie blogów Włosomaniaczek (Co to w ogóle za słowo? Drażni mnie.). Kupiłam siemię lniane, pokrzywę, ocet jabłkowy, szampon bez SLS, dwie odżywki, dwie maski, wcierkę, oliwkę do olejowania, olejek do zabezpieczania końcówek... Zaczęłam robić peelingi i masaże, używałam wyłącznie Tangle Treezera, nie spałam w mokrych włosach, ograniczyłam mycie do dwóch razy w tygodniu, zaczęłam stosować mycie metodą OMO, odstawiłam lakier i piankę, piłam siemię lniane, podcięłam końcówki...
Dałam im miesiąc. Stwierdziłam, że jeżeli nie zobaczę jakiegokolwiek efektu, to wszystkie kosmetyki idą do kosza. Nie idą. To, co się wydarzyło, to był jakiś cholerny cud i gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi, że moje włosy będą tak wyglądać, wyśmiałabym go. Po tych wszystkich zabiegach jestem w stanie rozczesać włosy bez żadnych problemów. To chyba dla mnie największy plus ze wszystkich, choć oczywiście nie jedyny. Włosy są miękkie, mniej się puszą, fale wyglądają znacznie ładniej. I coś, o czym myślałam, że jest totalną bujdą - mam mnóstwo nowych włosów! W sumie to można uznać to za wręcz irytujące, bo nie dostają mi do koczka i fruwają we wszystkie strony, ale jestem w stanie się poświęcić i nosić rozpuszczone włosy. To chyba niewielka cena, skoro i tak wyglądają znacznie lepiej.

Jeżeli chodzi o włosy, to to już wszystko, jednak to nie koniec notki. Zostałam nominowana przez dwie autorki blogów do LBA. Postanowiłam, że odpowiem na pytania w drodze wyjątku, ponieważ dziś post i tak ma luźniejszą tematykę, jednak to pierwsza i ostatnia nominacja, którą tu publikuję. Dziękuję Wam bardzo za pamięć, jednak to nie do końca pasuje do tematyki mojego bloga. 

1. Masz zwierzaka?
Tak, pieska i rybki. Jak pewnie wszyscy już zdążyli zauważyć, uwielbiam koty, jednak mam na nie alergię i mogę przyglądać się im jedynie z daleka.
2. Czego się najbardziej boisz?
Boję się wielu rzeczy, ale nie ma jednej konkretnej, której boję się najbardziej. To raczej taki zwyczajny lęk egzystencjalny, nic szczególnego.
3. Co Cię inspiruje do pisania bloga?
Zawsze pisałam i nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Po prostu idę sobie, widzę coś i coś o tym myślę, więc o tym piszę. Czyli można powiedzieć, że inspiruje mnie życie.
4. Co sądzisz o Gangu Albanii?
Mam twarz Borixona wytatuowaną na lewym pośladku (Popek wygląda zbyt przerażająco). Ogólnie to kocham ich za głębokie teksty piosenek, odnajduję w nich sens życia.
5. Wolisz pić wodę, czy raczej soki?
Częściej pijam wodę.
6. Zależy Ci bardziej na przyjaźni, czy miłości?
Miłość górą.
7. Jesteś realistką, optymistką, czy pesymistką?
Realistką, ale bliżej optymizmu.
8. Jakie książki lubisz czytać? (i czy w ogóle lubisz czytać?)
Uwielbiam czytać, zazwyczaj fantastyka albo romanse.
9. Żywe kolory, czy pastele?
Różnie, ale jednak częściej pastele.
10. Gdybyś wygrała w totka, na co przeznaczyłabyś pieniądze?
Nie wygram, bo nie gram - jeden problem mniej.
11. Jakie są Twoje ulubione blogi i dlaczego?
Nie mam jakichś konkretów pod ręką, ale lubię sobie wejść na bloga i mieć co poczytać, a nie tylko patrzeć na obrazki.

1. Masz zwierzaka? Jak tak, to jakiego?
Odsyłam do pytania wyżej.
2. Skąd pomysł na nazwę dla bloga?
3. Dlaczego zdecydowałaś się założyć bloga?
To nie jest mój pierwszy blog, prowadziłam blogi od kilku lat, teraz miałam dłuższą przerwę i bardzo mi tego brakowało.
4. Czego nie lubisz w ludziach?
Nie lubie jak godajo jak wieśnioki, kłamią i uważają się za lepszych od innych. Nie lubię ludzi, którzy zupełnie nie czytają i nie maja żadnej empatii.
5. Co sprawia ci przyjemność?
Czekolada i seks.
6. Jakie masz marzenie?
Praca w klinice psychiatrycznej. I piękny ślub.
7. Masz jakieś pasje?
Chyba tylko psychologia, wymaga mnóstwo czasu.
8. Na co największą uwagę zwracasz u płci przeciwnej?
W sensie na co oni zwracają uwagę patrząc na mnie, czy ja patrząc na nich? Ja lubię brody, a oni moje nogi.
9. Jakie miejsce pragniesz odwiedzić?
Takie, w którym mogłabym zapomnieć o rzeczywistości.
10. Co w sobie lubisz?
W miarę lubię to, jak wyglądam, lubię to, ze potrafię ciężko pracować i nie potrzebuję zbyt wiele snu.
11. Kto jest dla ciebie najważniejszą osobą?
Mój chłopak.

Dziękuję Wam jeszcze raz za nominację, jesteście wspaniałe! A Was, moi drodzy Czytelnicy serdecznie zapraszam na blogi dziewczyn! Jest jeszcze jeden blog, którego autorka mnie doceniła i chciałabym jej w jakiś sposób podziękować: niecodzienniezwykle.blogspot.com. Miłego dnia!:)

środa, 15 lipca 2015

Opowiem Wam o swojej miłości...

Wczoraj dowiedziałam się o problemach kolegi mojego Ukochanego. Kolegę zdradziła dziewczyna. Kolejna już. I to nie taka dziewczyna, z którą to chodził od tygodnia, tylko taka, z którą mieszkał od dwóch lat. Związek z poprzednią też wydawał się poważny. I tutaj pojawiło się moje pytanie On jest takim beznadziejnym chłopakiem, czy tyle zdzir wokół?
Pewnie jesteście odrobinę zdziwieni, bo tytuł taki nostalgiczno-romantyczny, a tutaj zaczyna się od zdrady. I to nawet nie mowa o moim własnym Kocurze, tylko o jakimś obcym facecie. Porąbane, czyż nie? Chyba powinnam zacząć ten post od Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się miedzią dźwięczącą... lub czegoś w tym stylu, a ja zaczynam w sumie od końca miłości, bo przecież zdrada często kończy związki, które wcześniej można byłoby uznać za udane.
Powiem Wam, czego nauczyłam się o zdradzie w moim nie tak znowu długim życiu: nie warto. Jesteśmy z Kocurem razem od 70 miesięcy. Wyobrażacie sobie, ile to jest czasu? Ja mam teraz 20 lat, a zaczynaliśmy chodzić razem, kiedy byłam 14-latką. Jesteśmy w takim samym wieku. Myślicie, że zawsze było różowo, wspaniale, ja byłam księżniczką, on - księciem i w każdej chwili z tych prawie 6 lat wspólnego życia byliśmy w siebie zapatrzeni i nie widzieliśmy w ogóle świata? Nie. To zupełnie tak nie wyglądało. Przez 70 miesięcy mieliśmy mnóstwo (niewykorzystanych!) okazji do zdrady, oboje. Kocur jest flirciarzem chociaż sam o tym nie wie, ja zdajesię jestem atrakcyjną dziewczyną. Spotkaliśmy wielu ludzi, którzy chcieli być z nami albo przynajmniej nie chcieli, żebyśmy byli razem. Nie udało im się. Rozumiem, że to, że my jesteśmy razem praktycznie od dzieciństwa wygląda jak jakaś pieprzona disnejowska bajeczka, ale zastanówcie się - 14-latki to jeszcze dzieciaki. One zupełnie nie widzą, na czym polega realny związek dwojga ludzi. Chociaż walczą i nieźle im to wychodzi. W trakcie naszego bycia razem okazało się, że jesteśmy całkowicie inni. Ja: osobowość typu A, raczej neurotyk. On: Osobowość typu B, ekstrawertyk.
Słowo objaśnienia: Wikipedia mówi, że osobowość typu A charakteryzuje się wysokim poziomem stresu wywołanym presją czasową, tendencją do zachowań rywalizacyjnych, wysokim poziomem ambicji, wrogością i agresywnością wobec innych. Osoba taka postrzega otoczenie jako zagrażające, zazwyczaj jest neurotycznym ekstrawertykiem i cechuje się niewielką ugodowością. Osobowość typu B jest przeciwieństwem, nie oznacza to jednak, że osoby takie są mniej ambitne.
Po przeczytaniu tej krótkiej części wyjaśniającej, możecie zauważyć, że ludzie z osobowością typu A raczej nie są idealnymi partnerami życiowymi...
Po co ja to wszystko piszę? Żeby pokazać, jaka to miłość jest beznadziejna, że nie jest kolorowo i w ogóle to całe życie można o dupę potłuc? OczywiścieżeNIE.
Piszę to, żeby pokazać, że da się. Różnimy się w wielu kwestiach, często się kłócimy, czasem wspólne mieszkanie to istny koszmar, ale ogólnie rzecz biorąc jesteśmy szczęśliwi. Te różnice dają nam bardzo wiele - uczymy się empatii, zrozumienia, ciągle się zmieniamy. Jest również wiele rzeczy, które nas łączy...

Ostatnie dwa dni były dniami Wyjątkowymi. To było szczęście w czystej postaci. Wyjechaliśmy oboje do miasta, gdzie studiujemy, spędziliśmy razem noc... Bez żadnych obowiązków, bez kłótni, bez innych ludzi. Mam nadzieję, że choć część z Was, moi Czytelnicy, mogło przeżyć takie chwile w swoim życiu. Spokój, cisza, radość i pragnienie, aby ta chwila trwała wiecznie. Życzę tego Wam wszystkim.

A Tobie, Skarbie mój, bo wiem, że to czytasz :), chciałabym podziękować z całego serduszka za to, że jesteś ze mną pomimo wszystko, że jesteś dla mnie zawsze, kiedy tego potrzebuję i nigdy mnie nie zawiodłeś. Dziękuję Ci za dzisiaj, wczoraj i za każdą maleńką chwilę, jaką spędziliśmy razem. Jesteś wspaniały, kocham Cię.

sobota, 11 lipca 2015

Nie niszcz

Nie było mnie tutaj przez chwilkę, nawet trochę dłuższą. Niemniej jednak dziękuję Wam bardzo za wszystkie komentarze, odwiedziny i witam serdecznie nowych obserwatorów! Zaraz po zakończeniu pisania posta wezmę się za odpisywanie na komentarze.
W ostatniej notce pisałam o masce 3D ze śluzem ze ślimaka - obawiałam się odrobinę jej użycia, ale była zachwycona efektem. Moja skóra była gładka i rozświetlona. Byłam zachwycona, niestety produkt był dostępny w Biedronce tylko przez określony czas i już go nie dostanę.

Piosenka na dziś:
Wybór muzyki spowodowany jest przeraźliwą tęsknotą za moim Mężczyzną. Nie widzieliśmy się już od 12 dni i to dla nas naprawdę długa przerwa. Szczerze mówiąc, nie mogę się już doczekać powrotu do wspólnego mieszkania. Jednak tutaj, w domu rodziców, również czuję się potrzebna. Chociaż małe miasto i brak nauki są nużące.

Przejdźmy do tematu głównego. Jestem pewna, że zwróciliście uwagę na to, co ostatnio wyprawia się w Internecie. Osobiście jestem przerażona. Zaczęło się od śmierci Dominika Szymańskiego - 14-letniego chłopca, który powiesił się, kiedy nie wytrzymał zachowania jego znajomych i nauczycielki (!) wobec niego. Nic nie wiem o tym dziecku, nie mogę powiedzieć, czy był dobrym człowiekiem, uczniem, bo go nie znałam. Mogę zobaczyć tylko, jak wyglądał. I nie chcę tutaj rozwodzić się nad tym, co uważam na temat jego stylu. Mogę powiedzieć tylko, że spotykam na swojej drodze mnóstwo ludzi, których wygląd mi się nie podoba, a także wielu takich, którzy ubierają się, czeszą, malują tak, jak lubię. Jeżeli bardzo nie podoba mi się czyjś styl, czy to ubierania, czy bycia, to po prostu z nim nie przebywam. Chociaż, chyba źle napisałam - nigdy nie skreśliłam człowieka tylko dlatego, że irytował mnie jego wygląd. Nie rozumiem, jak można wyśmiewać kogoś do tego stopnia, aby popełnił on samobójstwo. Jeżeli ktoś mi się nie podoba, to zachowuję to dla siebie, ewentualnie dla ludzi, których dobrze znam i rozmawiam o tym z nimi i tylko z nimi. Nie powiedziałabym o tym takiej osobie w twarz. Z tego, co wiem, to wiele osób nie powiedziało mu tego nawet w twarz - po prostu wypisywali takie bzdury w Internecie. Po jego śmierci zaroiło się na Facebooku od fanpage'y, które zbierały "lajki" na jego cześć i przekonywały o jego nieskazitelności. To też nie jest dobre, tym bardziej, że znalazło się dwa razy tyle hejterów, którzy nawet o zmarłej osobie potrafili powiedzieć nieprzyjemne (delikatnie mówiąc) rzeczy.
W temacie publikowania okropnych komentarzy na temat zmarłej osoby, trzeba byłoby poruszyć sprawę Maddinki - blogerki, która zmarła 7 lipca br. Szczerze mówiąc, to usłyszałam o niej dopiero po jej śmierci, ponieważ, jak już pisałam, zupełnie nie interesuję się blogami modowymi. Byłam przerażona komentarzami, które pojawiły się na jej fanpage'u. Poniżej screen.



Mam nadzieję, że coś widzicie, bo większy rozmiar rozwala mi szablon. Jeżeli nie, to wystarczy przeczytanie jednego "wielka afera bo zdechła jakaś kurewka". Ludzie... Gdyby nie to, że wokół mam dobrych ludzi, którzy potrafią jeszcze zadbać o inną osobę, to straciłabym wiarę w ludzkość. Nie mieści mi się w głowie, jak można aż do takiego stopnia zawiścić komuś urody, pieniędzy, może szczęścia. Ona już tego nie przeczyta, tak samo jak Dominik (i całe szczęście), ale nadal żyją ich bliscy. Co czuje mąż Maddinki albo matka Dominika, kiedy czytają takie komentarze? Czy gdyby to była Twoja żona, córka, matka, przyjaciel, wujek, ktokolwiek ważny dla Ciebie... Chciałbyś coś takiego przeczytać? Mi jest przykro, kiedy widzę takie wpisy o jakiejkolwiek obcej osobie, o której usłyszałam pięć minut wcześniej. To się nazywa empatia. Bardzo trudno jest się wczuć w taką sytuację, ale nie jest to niemożliwe. Następnym razem, zanim opublikujesz post, który może nawet uważasz za zabawny, zastanów się, czy nie niszczysz życia komuś innemu...
Chciałam pokazać Wam na żywym przykładzie, jak działają na nas komentarze obcych ludzi, chociaż prawdopodobnie nie powinny być dla nas aż tak bolesne. Jakiś czas temu, również w polskich mediach, dużo mówiło się o kampanii You look disgusting. Zaczęło się, kiedy autorka bloga My Pale Skin (klik), dodała video i zdjęcia, na których było widać jej twarz bez makijażu. Dziewczyna ma naprawdę widoczny trądzik i miała na celu pomoc osobom, które również walczą z tym problemem. Na jej blogu znajdziemy wyżej wymieniony tutorial makijażu, którym dziewczyna mistrzowsko tuszuje niedoskonałości swojej cery. I tu się zaczęło. Posypało się wiele bardzo negatywnych komentarzy, czytelnicy bloga nie przebierali w słowach. Wszystko to zostało w poruszający sposób pokazane w filmiku, polecam obejrzeć:


Co ja widzę na tym filmiku? Silną, młodą i piękną kobietę, która z jednej strony bardzo chce pomóc osobom, które tego potrzebują, a z drugiej sama tego wsparcia potrzebuje, ponieważ bardzo przeżyła wpisy na swój temat. Nie uznaję tłumaczenia, że jeżeli sama wrzuciła te treści na swojego bloga, to mogła przewidzieć, że nie wszystkim się spodobają. Ja myślę, że wiedziała, że nie każdy napisze, jaka to ona jest wspaniała i pomocna, ale ilu z nas nie dotknęłoby, gdyby ktoś powiedział o nas publicznie Jesteś obrzydliwy lub Nie mogę na ciebie patrzeć
Rozmawiałam o tym z moją przyjaciółką, która również studiuje psychologię i doszłyśmy do jednego wniosku: ci ludzie nie wiedzą, że to się dzieje naprawdę. Nie dochodzi do ich świadomości fakt, że osoba, o której piszą, naprawdę istnieje i ją to dotyka, że prawdziwa i realna osoba to czyta. Odnoszę wrażenie, ze młodzi ludzie, którzy to piszą, postrzegają popularną i znaną osobę jako jakąś kolejną postać z gry lub filmu, nie wiedzą, jak wielką tragedię dla adresata może przynieść ta cała internetowa nienawiść. Tutaj powinna rozpocząć się dyskusja, czy prowadzenie bloga i wystawianie się na publiczną ocenę jest dla każdego. Na pewno nie. Niektórzy są bardzo wrażliwi i nie byliby w stanie przeczytać i odsunąć od siebie negatywnych opinii. Ale czy znajdziemy osobę, której nie dotkną aż tak mocne słowa? Czy nie możemy pokazać, że się nam coś nie podoba w trochę mniej dobitny sposób? Czy jeżeli coś się nam nie podoba, musimy na to patrzeć, wchodzić na te strony? Mamy demokrację, wszystko to jest bardzo piękne, wolność słowa, poglądów... Ale czy myślenie Skoro ona mogła opublikować coś, co mi się nie podoba (ale nie jest obraźliwe dla mnie!), to czy ja mogę obrazić ją? Zastanówcie się nad tym, zanim znów zaczniecie niszczyć obcą Wam osobę, biorąc pod uwagę tylko niewielki fragment jej osobowości.

piątek, 3 lipca 2015

Dysonans poznawczy.

Dziś podczas powrotu ze spaceru, jak zdecydowana większość ludzi, sprawdzałam coś w telefonie. Wyjątkowo nie słuchałam muzyki, więc usłyszałam, jak kierowca przejeżdżającego ulicą samochodu trąbi. Okazało się, że jacyś chłopacy chcą zwrócić na siebie moją uwagę. Nic nadzwyczajnego. Ważne było to, że podniosłam wzrok. Spojrzałam przed siebie i stanęłam jak wryta. Omatkoświeta jak pięknie! Gorąco jak w piekle, a dookoła mnie leniwie fruwają jakieś bliżej niezidentyfikowane muszki. Taka chwilka jakby czas stanął w miejscu. Cudnie... Wróciłam do domu i odkryłam, że jestem cała pogryziona. Normalnie jak z kobietami - piękne, dopóki tylko się na nas patrzy.
Nie o tym miał być post, tak tylko to wcisnęłam w ramach przydługiego przedwstępu, który zapewne powinnam była sobie darować. Powiem Wam jeszcze tylko, że kupiłam sobie maskę do twarzy z ekstraktem ze śluzu ślimaka. Takie cuda tylko w Biedronce. Składa się ten wynalazek z dwóch saszetek - w pierwszej znajduje się ampułka rozświetlająca a w drugiej coś, co bardzo nowocześnie i zachęcająco zwie się maską 3D. A na opakowaniu zdjęcie ślimaka. Blee. Jeżeli do jutra nie wypali mi mojej rozalergizowanej mordki, to dam znać.

Przejdźmy do tematu głównego. Zaczniemy od wyjaśnienia, czym w ogóle jest dysonans poznawczy. Na Wikipedii znajdziemy następującą definicję: "Dysonans poznawczy - stan nieprzyjemnego napięcia psychicznego, pojawiający się u danej osoby wtedy, gdy jednocześnie występują dwa elementy poznawcze (np. myśli i sądy), które są niezgodne ze sobą. Dysonans może pojawić się także wtedy, gdy zachowania nie są zgodne z postawami. Stan dysonansu wywołuje napięcie motywacyjne i związane z nim zabiegi, mające na celu zredukowanie lub złagodzenie napięcia.". Oczywiście jestem w pełni świadoma, że Wikipedia to nie jest naukowe źródło. Jednak ten blog nie miał być z założenia naukowy, a w dodatku uczyłam się już o tym zjawisku na studiach i podana nam przez prowadzącego zajęcia definicja była bardzo podobna, dlatego w tym wypadku nie będę sięgać do specjalistycznej literatury, bo nie widzę takiej potrzeby. Ogólnie to polecam Wam skoczyć na Wikipedię i poczytać o dysonansie, bo w sumie jest tam sporo ciekawych informacji na ten temat i wydają mi się być prawidłowe. Dla chętnych: klik.
Tyle, jeżeli chodzi o teorię. Przecież nie piszę tutaj o tym tylko po to, aby poinformować Was o tym, że coś takiego jak dysonans w ogóle istnieje i skopiować skądś suchą definicję. Poruszam ten temat, bo właśnie niedawno coś w ten deseń mi się przydarzyło.
Jakiś czas temu wprowadził się do naszego studenckiego mieszkania nowy współlokator. Na pierwszy rzut oka w miarę miły, trudno mi było go jednak rozgryźć - to jedna z tych osób, która wywołuje zarówno pozytywne jak i negatywne pierwsze wrażenie. Raczej przeważyły pozytywne cechy, postanowiłam nie przekreślać człowieka na starcie. Przez kilka dni mieszkała z nim jego dziewczyna, co było dla mnie odrobinę irytujące, bo nie lubię, kiedy ktoś urządza sobie hotel ze wspólnego mieszkania nie pytając nas o zgodę, ale stwierdziłam, że wszystko w porządku, pewnie pomaga mu przy przeprowadzce. Niewiasta pewnego poranka się zwinęła i słuch po niej zaginął. (...) Wieczorem tego samego dnia nastąpił niespodziewany zwrot akcji - znów była u niego dziewczyna, ale inna! Moja pierwsza myśl Pewnie siostra. Jednak przypadkowo usłyszałam ich rozmowę na korytarzu, wynikało z niej, że to koleżanka z pracy. Nadal usprawiedliwiam Może wpadła na chwilę i idą razem do pracy. To brzmiało wiarygodnie i porzuciłam tę sprawę. Aż do rana, kiedy okazało się, że wrócili z miasta razem. I właśnie tutaj narodził się mój dysonans poznawczy z motywacją do usunięcia go. Nie chciało mi się wierzyć, że to była jego siostra, a jako studentka psychologii czułam potrzebę, aby coś zrobić. Tyle że co? Nie znam człowieka, a jednym słowem chcę podważyć jego wierność. Ale z drugiej strony sami widzicie, jak to wyglądało! Niezależnie od tego, co się wydarzyło, a co spowodowało, że ta kobieta spała w jego pokoju, nie zmieni tego, że wyglądało to bardzo podejrzanie - rano jedna pojechała, a wieczorem była druga?
Jak na razie postanowiłam zostawić tę sprawę w spokoju. Żadna z dziewczyn dotychczas się nie pojawiła, a ja pojutrze jadę do rodziców na wakacje, więc pewnie nawet się nie dowiem, jaki historia miała koniec. Jakieś rady?

czwartek, 2 lipca 2015

Pożegnania

Za oknem 25 stopni w cieniu, a ja będę nosiła kudłate skarpetki w domu, bo mam zimne stópki, a nie ma tutaj nikogo, komu mogłabym wsadzić je pod koszulkę w celach ociepleniowo-głaskaniowych. Dzisiejszy dzień mija mi pod znakiem leniwej pracowitości, co oznacza, że z jednej strony posprzątałam calutki pokój (niesprzątany przez całą sesję!) i zrobiłam pranie, a z drugiej założyłam kapelusz i poszłam czytać książkę do parku. Ostatnimi czasy nabyłam pięć książek i jedną dostałam, wreszcie czytam tylko to, co chcę, jednak nawet zadrukowane strony nie wypełniają na tyle moich myśli, żeby nie czuć samotności. Aktualnie zostałam sama w mieście,w  którym studiuję, potrwa to tylko do niedzieli, bo potem wracam do rodziców. Jednak ciągle będę sama w sensie braku fizycznej obecności mojego Ukochanego. To, że jest ze mną myślami nie ulega wątpliwościom.
Pożegnania... Nie jestem w tym dobra. Racjonalna strona mnie (jest na wymarciu) słabo krzyczy Uspokój się, nic złego się nie dzieje, zmiany są nieuniknione, nikt nie umiera! ale mój nadwrażliwy tyłek wie swoje. Chyba nikt nie chce się rozstawać w taki sposób. No, chyba że ktoś uwielbia kota ze Shreka i uważa, że mam wtedy taką samą minę, to tak. Jeżeli ktoś w trakcie pożegnania jest dla mnie miły, przytuli mnie, zapewni, że na pewno wróci, czuję się roztkliwiona przez sam fakt, że ktoś mnie kocha i będzie za mną tęsknił. Todlaczegocięzostawia - podszepty mojej irracjonalnej strony. No i płaczę, ale przynajmniej jestem spokojniejsza, kiedy zostaję sama. Gorzej jest, kiedy kogoś irytuje moje pseudodziecinne zachowanie i zacznie mówić do mnie coś w stylu Przecież wiedziałaś, że jadę, nie wygłupiaj się, jesteśmy dorośli itp. itd.Wtedy jest źle. Moja podświadomość krzyczy Jedziebocięniechce i tutaj dopiero zaczyna się problem, bo czuję się odrzucona i ta myśl chodzi za mną przez kilka dni.
Pewnie przemknęła Wam przez głowę myśl Rany, ona myśli tylko o sobie. Tutaj nie mogę się z Wami zgodzić. Weźcie poprawkę na to, że ja mówię wyłącznie o dniu rozstania, nie o całym moim podejściu do sytuacji. Rozumiem, że ludzie muszą pracować, że muszę studiować z dala od domu... Wszystko dzieje się dlaczegoś. I jest okej, dopóki rzeczywiście tak jest, gorzej, jak nie jest. To moje pożegnanie pokazuje, jak bardzo mi zależy na osobie, z którą muszę się rozstać na jakiś czas. Nie płaczę codziennie rano, kiedy Mężczyzna Mojego Życia wychodzi na uczelnię, ale płaczę, kiedy wyjeżdża na 3 miesiące. Kiedy jechałam z domu na sesję letnią też płakałam, bo wiedziałam, że to będzie dla mnie strasznie trudny czas i długa rozłąka z rodziną. To chyba takie ludzkie, zwyczajne... Tyle że czasem można poczuć się nieswojo nawet przy najbliższych.

Tak na pocieszenie:

środa, 1 lipca 2015

O Kocie słów kilka

Proszę klikać i słuchać, warto chyba. Muzyki często wstawiać nie będę, bo ograniczam się do zaledwie kilku zespołów, więc jakie byłoby to urozmaicenie słuchać wciąż tych samych ludzi?

Przeszło mi przez myśl, że powinnam (chyba) pisać krótsze posty, bo komu się będzie chciało to czytać?

Niewielkiemu (jak na razie) gronu czytelników należą się jakiekolwiek słowa wyjaśnienia, odpowiedź na pytanie Czemu właściwie Kotoanalityk?, a przedtem może jeszcze o co w ogóle w nazwie chodzi.
Szukałam nazwy, która powiąże ze sobą dwa ważne dla mnie aspekty życia, czyli psychologię i koty. O psychologii już odrobinę pisałam uprzednio, więc może teraz trochę w temacie kotów.
Koty fascynowały mnie od dziecka. Podobno miałam ciocię, która uwielbiała koty i mnie. Niestety jej nie pamiętam, alczkolwiek z opowieści dowiedziałam się, że była to osoba dosyć ekscentryczna i nie było zbyt wielu ludzi na tym świecie, których by lubiła. Rodzice twierdzą, że to od niej przejęłam tę dziwną miłość do kotów. Bardzo interesujące jest, że moja córka chrzestna już w wieku kilkunastu miesięcy wyraźnie pokazywała, że woli koty od psów, chociaż nigdy żadnego kota na żywo nie widziała. Taka tam klątwa rodzinna w linii żeńskiej, nie ma się czym chwalić
Kilka razy prosiłam rodziców o kupno zwierzaka, lecz zawsze spotykałam się z odmową. Ostatecznie skończyło się na psie, którego kocham jak kota, jednak kota nadal chciałabym mieć. Niestety, po jakimś czasie zmuszona byłam zrobić testy alergiczne i okazało się, że mam silną alergię na sierść kota. Tak, wiem, że u kotów nie uczula sierść, tylko związek, który zawiera się w ich ślinie; dla uproszczenia będę pisać o sierści. Po spędzeniu godziny w domu, w którym mieszkają koty jestem opuchnięta, załzawiona i zasmarkana. To ta smutniejsza część, idźmy dalej.
Druga część: analityk. To też proste. Skoro psy mogą mieć swoich analityków, to czemu koty nie? Freud miał psychoanalizę, ja będę miała kotoanalizę, tyle w temacie.
Nic mi się dzisiaj nie klei, czuję się osamotniona i jestem smutna. Widzimy się jutro.

wtorek, 30 czerwca 2015

Urodzinowe "Dzień Dobry"!

Co Ty tutaj w ogóle robisz, przedziwny człowieku? - zapytalibyście pewnie, gdybyście mogli (właściwie możecie, od tego są właśnie komentarze). Moja odpowiedź mogłaby zabrzmieć odrobinę chamsko, na przykład: Siedzę na tyłku i piszę jakieś gówno, a Ty, zbłądzony Przemierzaczu Internetów, to czytasz i zastanawiasz się, co siedzi w mojej głowie. Jako że to mój pierwszy post, to powinnam być chyba przynajmniej odrobinę milsza. Brr, beznadziejnie mi się pisze - oduczyłam się pisania na klawiaturze plus pogorszył mi się wzrok. Nic dziwnego, przecież kończę dzisiaj dwadzieścia lat. Tutaj pewnie pojawiłoby się pytanie, dlaczego w dzień moich 20. urodzin siedzę sobie przed komputerem i zakładam bloga, jak jakiś totalny nołlajf. Otóż nie, Czytelniku (skoro dobrnąłeś już do tej linijki to chyba mogę nazywać Cię moim czytelnikiem), nie jestem uzależniona od komputera, czy internetu. Prędzej od pracy, a właściwie studiowania, ale o tym w przyszłości. Czy może właściwie zacznę już teraz? Właśnie kończę pierwszy rok psychologii ze średnią dajboże 4,7. Owo dajboże wzięło się z tego, że nie mam jeszcze wyniku z ostatniego egzaminu, ale jeżeli będzie to 5 (oby!), to właśnie taką średnią uzyskam. Jeżeli ktoś nie ma pojęcia, czy to wysoka średnia, to tak, jest ona bardzo wysoka, biorąc pod uwagę, że na studiach nie da się jej zwiększyć szóstkami z takich pierdół jak muzyka czy w-f. Po kilku ostatnich zdaniach już wiesz, że o psychologii będzie baardzo dużo. Czasem aż do porzygu i być może nawet trochę zbyt naukowo, ale to dla mnie cholernie ważne. Psychologia to wszystko, co nas otacza, więc właściwie ciężko będzie mi napisać post całkowicie się od niej odcinając. Na pewno dużo będę pisać o moim chłopaku, który jest niepodważalnie mężczyzną mojego życia, ale czy ten temat również nie będzie z działu "psychologia"? Dzisiaj powiem tylko tyle, że w październiku będziemy obchodzić naszą szóstą rocznicę, od kiedy jesteśmy razem. A znamy się od czternastu lat. Tak sobie właśnie pomyślałam, że te liczby w moim życiu są zaskakujące i niewielu znanych mi osób może się podobnymi pochwalić. Weźmy tę średnią i czas trwania naszego związku. sporo. To tak jeszcze w temacie cyferek powiem Wam, że ważę 44 kilogramy. Ale nie załamujcie się, to dlatego, że jestem malutka - nie mam nawet 160 cm wzrostu. Gdybym była grubsza, wyglądałabym jak mała kuleczka - położyć i toczyć po trawie. Słodko. Ogólnie to nie mam nic przeciwko grubszym ludziom. W gruncie rzeczy to sama zmierzam w ich kierunku, bo od października przytyłam 2 kilo. Ze stresu chyba.

Dzisiaj z okazji urodzin wyszukałam sobie stronę, gdzie można wysłać list do siebie z przyszłości: piszesz, podajesz datę i maila, a oni wysyłają Ci to w podanym przez Ciebie dniu. Pomyślałam, że miło będzie dostać list od siebie w kolejne urodziny, więc go napisałam, ale potem okazało się, że taka przyjemność jest warta 3 USD, a ja jestem biedną studentką, która ma mnóstwo innych wydatków, więc sobie darowałam. Jednak skoro go napisałam, wstawię go tutaj, może jakimś cudem za rok mi się przypomni.

Kochana, piękna Solenizantko!
Piszę do Ciebie, 20-letnia ja i zastanawiam się, co właściwie mogę Ci powiedzieć. Masz 21 lat. Możesz wchodzić do większości klubów w mieście, czego pewnie i tak nie zrobisz, bo nie masz czasu - jesteś tak zajęta nauką, że pewnie nawet nie umalowałaś paznokci. Ja w niedzielę umalowałam, wyobraź sobie (dzisiaj jest wtorek).
Mężczyzna Twojego Życia właśnie dziś pojechał do pracy i dupa. Smutno mi i tęsknię, ale o 18:30 ma przyjechać PizzaHut, więc mi trochę lepiej. Ciekawe, gdzie ją zmieszczę, skoro zjadłam właśnie całą paczkę MagicStarsów i 3/4 paczki Jojo...
Chyba pora zapytać Cię, kim jesteś i czy jesteś podobna do mnie z dziś. Roztyłaś się w końcu od tych cholernych słodyczy? Przyznaj się, ha! Żyjesz Ty w ogóle dziewczyno? Może straciłaś już wszystko? Mężczyznę swojego życia, studia i piękny wygląd, bo byłaś zajęta użalaniem się nad sobą. Chociaż nie. Przecież to właśnie dzisiaj powiedziałaś sobie, że będziesz o siebie walczyć. Wypominam Ci to właśnie, jeżeli tego nie zrobiłaś i siedzisz teraz samotna i gruba. Jeżeli jeszcze niczego nie zrobiłaś ze swoim życiem, to najwyższa pora, bo ileż to szans można zmarnować?
Dobra, już na Ciebie nie krzyczę, bo przecież jesteś mną. Pewnie jesteś teraz mądrzejsza, spędziłaś więcej czasu w klinice i dużo pracowałaś nad sobą i swoim związkiem. Założę się, że należy Ci się złoty medal za pracę, jaką wykonałaś, zarówno na studiach, jak i w życiu prywatnym. Przypomnij sobie siebie dziś: trochę zagubioną bidulkę, która jednak jest zmotywowana do walki o swoje szczęście i porównaj ten obraz do siebie aktualnie - założę się, że jesteś silną i rozważną młodą kobietą. Pamiętaj, że to właśnie ja walczyłam o Twoje dobro, musiało się udać.

Twoja najlepsza przyjaciółka,
Kotoanalityczka.

A teraz może tak ogólnie - czego możecie spodziewać się na blogu? Jak już mówiłam, dużo psychologii. Dużo książek. Czasem jakieś opowiadanie. Będą zdarzały się posty o kosmetykach czy ubraniach, ale będzie się to działo raczej rzadziej, niż częściej.

Mam nadzieję, że będziecie chętnie tu powracać!